Za mną ciężka noc. Okazuje się, że nasz pokój oprócz pięknych widoków, ma również minusy. Tymi wadami są nieszczelne drzwi wejściowe i okna, które powodują, że w nocy słychać każde szczeknięcie psa czy przejazd skutera. Tej nocy było również słychać „nadgorliwego” sąsiada, który wnioskując po hałasie o 2 w nocy przywiózł kamienie lub coś co wydawało podobny dźwięk podczas przerzucania i przez godzinę hałasował. Nie wiem w końcu o której zasnąłem, ale rano wstaję zły.
Humor mi się szybko poprawia, gdyż na tarasie czeka na nas śniadanie. Wczoraj zdecydowaliśmy, że z możliwych zestawów, najpierw spróbujemy śniadanie balijskie.
Pyszne śniadanie, słońce, piękny widok i jak tutaj się złościć? 😉
Po śniadaniu ruszamy w miasto, by znaleźć samochód z kierowcą, który zawiezie nas do 3 miejsc, które na mapie wyglądają, że są niedaleko siebie położone. Mamy nadzieję, że będziemy mieli więcej szczęścia w negocjacjach niż wczoraj, gdy pytaliśmy o cenę 20 kierowców i każdy z nich chciał za to 600 000 IDR.
Na swojej drodze spotykamy Wayana, który nigdy nie słyszał o wodospadzie, do którego chcemy jechać, ale twierdzi, że ma GPS, więc nie będzie problemu. Cenę za przejazd udaje nam się zbić do 500 000 IDR (ok. 72,50 zł na osobę).
Świątynia Pura Ulun Danu Bratan Bali
Wycieczkę zaczynamy o 10-ej. Najpierw mówię, że powinniśmy jechać do wodospadu Sekumpul, widząc jednak chmury zbierające się nad górami, postanawiamy, że zaczniemy od XVII wiecznej świątyni Pura Ulun Danu Bratan.
Cena wstępu dla turystów to 30 000 IDR. W tej świątyni nie potrzebujemy saronga, gdyż nie ma święta i tylko 1 świątynia z kompleksu jest otwarta. Świątynia jest położona częściowo na brzegu, a częściowo w jeziorze Bratan, na wysokości 1 200 m n.p.m..
Pierwsze co rzuca się nam w oczy, to piękne kwiaty, których dużo jest dookoła. Zaczynamy od podziwiania i robienia zdjęć świątyń umiejscowionych na lądzie, jednak nie tego szukamy. Poszukujemy jednego z najbardziej charakterystycznych widoków. W końcu się wyłania, i rzeczywiście ta świątynia wygląda tak, jak na widokówkach. Świątynia usytuowana na jeziorze, oddzielona jest od lądu liliami, a dodatkowo różnokolorowymi kwiatami.
Na naszych twarzach widać, że jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani i zachwyceni. Nagle podchodzi do nas mężczyzna i mówi, że kilka kobiet chciałoby z nami sobie zrobić zdjęcie. Jesteśmy zaskoczeni, ale nie odmawiamy. Na to kobiety tylko czekały, z uśmiechem podchodzą i zaczyna się sesja zdjęciowa. Chcą zdjęcia z kolegą, ze mną, a zazwyczaj z nami oboma. Mężczyzna okazuje się być przewodnikiem, ale robi również za fotografa. Ma ze sobą dużą torbę z bezprzewodową drukarką i od razu po zrobieniu zdjęcia, rozdaje paniom odbitki. Kobiety są w różnym wieku, ale każda ma na sobie czerwoną koszulkę. Na pytanie skąd pochodzą, odpowiadają, że z Papui Nowej Gwinei. W końcu każda z kobiet ma swoje zdjęcie, więc kończymy sesję i możemy jechać dalej.
Wodospad Sekumpul Bali
Wyruszamy w stronę wodospadu Sekumpul. Kierowca pyta się, czy może byśmy chcieli zobaczyć inny wodospad, ale my powtarzamy, że tylko ten nas interesuje. Już jadąc do świątyni zastanawiałem się, jak on chce trafić do tego wodospadu? Nie widziałem GPS-a, za to widziałem, że model jego telefonu nadaje się tylko do dzwonienia.
Jak się to stało, że w końcu jednak tam dojeżdżamy? Zasługa w tym tego, że przed przyjazdem na wyspę, w moim telefonie zainstalowałem sobie Tripadvisor i wersję offline dotyczącą Bali, a w niej są m.in. mapy i recenzje. To właśnie dzięki tej mapie wiedziałem jak jechać i mogłem robić za pilota.
Początek trasy jest łatwy, za drugim jeziorem skręca się w prawo, ale późniejsza droga jest wąska, pełna zakrętów oraz bardzo często są ostre podjazdy. Co kilka kilometrów zagaduję kierowcę, by nie zadawał pytania – daleko jeszcze?
Dojeżdżamy. Kilku mężczyzn wskazuje nam parking. Wysiadamy i zostajemy skierowani do budki z napisem „Informacja turystyczna”. Tam przez okienko mężczyzna informuje nas, że możemy iść tylko z przewodnikiem. Mówię, że nie potrzebujemy przewodnika, wtedy podchodzi kolejny mężczyzna i mówi, że musimy mieć przewodnika bo takie jest prawo. Wkurzam się, gdyż wiem, że to jest ściema. Stanowczym tonem mówię, że to nie jest prawda, sami sobie poradzimy i wymijam mężczyznę, który stara się nam zagrodzić drogę.
Czy trudno trafić do tego wodospadu? Nie, pomimo że jest on położony 2 km od parkingu, a po drodze jest tyko 1 kierunkowskaz. Pomocni są okoliczni mieszkańcu, którzy pokazują jak dojść. Na drodze spotykamy kolejną budkę, w której siedzi może 12 letnia dziewczynka i sprzedaje bilety wstępu. Cena to 5 000 IDR za bilet, więc uznajemy, że tyle możemy wydać i płacimy za bilety.
Dochodzimy do końca ścieżki, a tam po drugiej stronie doliny, widzimy ładnie odznaczający się na ścianie zieleni wodospad, a nawet dwa wodospady, gdyż drugi jest po prawej stronie.
Po zrobieniu zdjęć z góry, schodzimy w dół. Prowadzą tam betonowe schody, częściowo śliskie i omszałe, co powoduje, że trzymamy się mocno barierek, aby się nie przewrócić.
Na dole przechodzimy mostek i kierujemy się w lewo.
Przed dojściem do wodospadu, widzimy coś, co wzbudza nasze zaciekawienie. Widzimy dobrze nam już znaną z Bali kapliczkę, a na środku papieros. Czy to znaczy, że ktoś się modli o to by mieć papierosy, a może chce przestać palić? (W dalszym ciągu nie wiem, co to oznacza)
Z dołu wodospad robi jeszcze większe wrażenie niż z góry. Słychać łomot wody spadającej i rozbijającej się o kamienie i taflę strumienia. Czuć również na twarzy drobinki wody, unoszące się w powietrzu. Jesteśmy o idealnej porze dnia gdyż cały wodospad jest w słońcu. By dojść bardzo blisko spadającej wody należy uważać, by nie poślizgnąć się na mokrych i bardzo śliskich kamieniach.
Warto jednak to zrobić. Woda pod wodospadem jest dużo cieplejsza niż oczekiwałem. Przyjemnie chłodzi w ten gorący dzień, ale jest na tyle ciepła, że z żalem odchodzimy.
Przed odejściem widzę, że Australijczyk skorzystał z przewodnika, więc z ciekawości pytam ile zapłacił. Został oszukany na 150 000 IDR.
Gdy dochodzimy do mostu, widzimy, że na jego brzegu w szałasie siedzi mężczyzna i chłopiec. Grają na czymś co wygląda jak fujarka lub flet, jest również kierunkowskaz na drugi wodospad. Mężczyzna przerywa grę i mówi, że drugi wodospad jest już w innej miejscowości i za wejście trzeba zapłacić. Na pytanie – ile? Wskazuje na skrzynkę i mówi, że co łaska. Wrzucamy kilka tysięcy i kierujemy się w stronę wodospadu. By dojść do niego, trzy razy należy przejść rzekę, nie jest to problemem, gdyż jest płytko, a nurt jest wolny.
Po zrobieniu kilku zdjęć, tą samą drogą wracamy do samochodu. Do czasu, aż wyjeżdżamy na drogę obok jeziora Bratan, znowu robię za pilota.
Już jadąc w stronę wodospadu widzieliśmy, że obok świątyni były tablice z napisem Strawberry Hills (Truskawkowe Wzgórza). Podobno tylko tutaj rosną truskawki i nadal dla Balijczyków są owocami egzotycznymi. Mówimy więc kierowcy by się zatrzymał, gdy zobaczy stragan, gdyż chcemy porównać smak bakijskich i polskich truskawek. Znajdujemy stragan, na którym są truskawki. Tutaj są pakowane w plastikowe, podłużne opakowanie, które z daleka wygląda jak bombonierka. Bierzemy większe opakowanie, za które płacimy 40 000 IDR (drogo).
Z ciekawością rozpoczynamy testowanie i jesteśmy rozczarowani. Spodziewaliśmy się słodkich i pachnących owoców, a tu o ile czuć lekki zapach truskawek, to smak nie zachwyca. Zgodnie stwierdzamy, że nie ma to jak polskie, słodkie truskawki 🙂 .
Pola ryżowe Jatiliwith Bali
1,5 godziny zajmuje nam przejazd z wodospadu do tarasów ryżowych Jatiliwith. Przyjeżdżamy około 17.00. Mamy godzinę zanim słońce zajdzie. W czerwcu na Bali słońce zachodzi po godzinie 18.00.
Za wstęp płacimy 20 000 IDR, plus 5 000 IDR za samochód. Miejsce to w 2007 roku zostało nominowane do listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tablica informująca o tym zdarzeniu znajduje się obok wejścia. Z drugiej tablicy dowiadujemy się, że jest kilka ścieżek, którymi możemy podziwiać tarasy, najkrótsza ma 450 m, a najdłuższa ponad 7 km.
Pierwsze co się rzuca w oczy, to przestrzeń oraz majestatyczne góry na zachodzie.
Jest to miejsce, gdzie można zobaczyć uprawę ryżu na każdym etapie. Od błotnistych poletek, na których stoją pojedyncze źdźbła, poprzez pola, na których widzimy gęste „zarośla”, do skoszonej i ułożonej w snopy słomy oraz suszących się nasion i słomy.
To dobra pora na zwiedzanie. Jest mało turystów, więc mamy całe tarasy tylko dla siebie. Ze zdziwieniem zauważamy, że każde poletko ma własną kapliczkę lub „rzeźbę”, które mają spowodować łaskawość bogów.
Widać, że rolnicy kultywują tradycje, gdyż wszystkie kapliczki są ładnie przystrojone.
Oprócz kapliczek trudno nie zauważyć strachów na “wróble”. Piszę na „wróble”, gdyż nie wiem, przed którymi ptakami mają odstraszać.
Co pewien czas można zobaczyć małe zadaszenia, pod którymi stoi krowa.
Chodząc wśród pól trudno nie zauważyć rolników, gdyż każdy z nich się do nas uśmiecha i wita. Gdy dochodzimy do świątyni uznajemy, że pora wracać. Zaszło słońce i robi się coraz ciemniej.
Wayan tradycyjnie opanowany i uśmiechnięty czeka obok samochodu.
Teraz tylko powrót do Ubud i koniec wycieczki. Na mapie wydaje się, że odległość jest bliska, ale odcinek 40 km pokonujemy w 1:40 minut. Do Ubud dojeżdżamy na 20.
Teraz tylko szybki prysznic i ruszamy na uliczki Ubud, by testować smaczną kuchnię balijską. To był bardzo intensywny dzień, więc buszujemy po restauracjach i zajadamy się smakołykami, by być jutro pełnymi energii.
PS. Wodospad Sekumpul jest jednym z tych miejsc na Bali, przy którym w związku ze wzrostem popularności pojawili się naciągacze. Pamiętaj, że nie musisz mieć przewodnika, a sam do niego możesz trafić bez problemu.