Camino de Fisterra – 37 dzień pielgrzymki – Muxia – Finisterra
W albergue spało tylko 5 pielgrzymów, a i tak jak się budzę rano, to oprócz mnie jest tylko jeszcze jedna dziewczyna. Niektórzy do końca zaczynają wędrówkę przed świtem. Ja jednak postanowiłem zaczynać marsz, gdy jest już widno. Na spokojnie jem śniadanie, obserwując przez okno piękny wschód słońca nad oceanem.
To już dzisiaj, ostatni dzień marszu i ostatnie 31 km. Niestety słońce szybko chowa się za gęstą warstwą chmur, ale na szczęście nie pada.
Gdy pytałem pielgrzymów o ostatnim odcinek trasy, wszyscy mówili, że jest trudny, gdyż jest dużo podejść i zejść. A szczególnie trudno się idzie od strony Muxii. Dla mnie jednak ten odcinek nie jest trudny. Nie widzę, by była duża różnica pomiędzy stopniem trudności, gdy ktoś idzie od strony Muxii lub Finisterry. Na pewno jest on stosunkowo dłuższy, niż przeciętne odcinki, jakie się pokonuje na Camino. Może stąd opinie o tym, że jest to trudny odcinek?
Na mapie szlak biegnie wzdłuż wybrzeża, więc liczę na to, że cały czas będę miał widok na ocean. Okazuje się jednak, że ocean widać tylko na chwilę w połowie drogi i pod koniec. Przez resztę trasy skutecznie jest zasłonięty przez drzewa.
Finisterra
Wchodzę do Finisterry i widzę stary, kamienny krzyż, stojący przy drodze w miejscu, z którego jest ładny widok na plażę. Pytam się przechodzącego mężczyznę, gdzie jest punkt 0. On na to, że koniec Camino jest 3 km dalej, za latarnią morską. Idę więc tam z wszystkimi moimi rzeczami. Po drodze mijam turystów i pielgrzymów. Większość dziwnie się na mnie patrzy, czyżbym, aż tak źle wyglądał?
Cabo Fisterra
Do samego końca idę szybko. Kijki rytmicznie uderzają o powierzchnię. W końcu widzę latarnię, gdy podchodzę bliżej, po lewej stronie zauważam betonowy słupek, na którym jest napisane 0,00 km. Proszę przechodzące osoby o zrobienie pamiątkowego zdjęcia. Obok latarni stoi muzyk grający na instrumencie przypominającym dudę lub kozę. Sam do siebie się śmieję, że to na moją cześć tak gra.
Finis Terra – Koniec Ziemi
Idę dalej, dochodzę na koniec przylądka. Oto jestem na Końcu Ziemi. Dlaczego Końcu Ziemi? Gdyż właśnie Finis Terra oznacza Koniec Ziemi. W końcu czuję, że to koniec. Koniec pielgrzymki/ wędrówki, ale również początek czegoś nowego, mojego życia po Camino. Czuję radość, zadowolenie, szczęście z tego, że udało mi się przejść około 900 km. Spełniłem moje marzenie, ale również czuję wdzięczność, że na swojej drodze spotkałem tylu wspaniałych ludzi.
Żal mi stamtąd wracać, ale przede mną jeszcze kąpiel w oceanie. Gdy zbliżam się do latarni, z naprzeciwka idzie dziewczyna, która podobnie jak ja dźwiga na plecach duży plecak. Widzi zadowolenie na mojej twarzy i podnosi rękę. „Przybijamy sobie piątkę”. Ona mówi – „udało się”. Wspaniała chwila!
Przed powrotem do miasteczka idę jeszcze do latarni, by zdobyć pieczątkę z najdalszego punktu (tu za wbicie pieczątki się płaci).
Kąpiel w oceanie
Wracam do miasteczka. Idę na plażę poniżej krzyża, którego mijałem na wejściu. Widzę na niej kobietę. Okazuje się, że jest Niemką. Proszę, by zrobiła mi zdjęcie, gdy wejdę do oceanu. Rozbieram się. Nie jest za ciepło, gdyż niebo jest zachmurzone. Wchodzę do wody i zaczynam pływać. Okazuje się, że można się przyzwyczaić do temperatury wody. Gdy sprawdzam jakość zdjęć, okazuje się, że na większości widać palec kobiety, więc proszę przechodzące Hiszpanki o ponowne zrobienie zdjęcia. Chcąc nie chcąc, muszę drugi raz wejść i pływać w oceanie. Tym razem się udało.
Ciut zmarznięty udaję się do miejskiej albergue. Niestety można tam spędzić tylko jedną noc, a ja chcę zostać w miasteczku na dwie, dlatego kieruję się do albergue, której ulotkę dostałem na wejściu do miasteczka.
Jest jeszcze mało pielgrzymów, więc wybieram łóżko na dole. Wrzucam większość moich rzeczy do pralki (chcę w Madrycie mieć czyste rzeczy) i idę pod prysznic.
Uznaję, że pora coś zjeść. W sklepie natrafiam na dziewczynę, którą spotkałem koło latarni. Ma na imię Julia i jest Austriaczką. Proponuje mi bym razem z nią i jej znajomymi wrócił na Koniec Ziemi, by wspólnie obejrzeć zachód słońca. Kupuję wino musujące, magdalenki i idziemy zająć miejsce koło latarni. W sumie jest nas 8 osób. Oprócz mnie i Julii są jeszcze dwie hiszpanki Maria i Mar (które pierwszy raz spotkałem w albergue w Negreiro), dziewczyna z Niemiec, Portugalii i Wielkiej Brytanii oraz Włoch.
Piknik na Końcu Ziemi
Znajdujemy sobie idealne miejsce na piknik. Rozkładamy rzeczy i obserwujemy, jak słońce mknie po błękitnym niebie, by schować się w odmętach oceanu. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, że udało nam się dotrzeć do tego miejsca. Jemy, pijemy, stukamy się butelkami i zdjęciami upamiętniamy tę chwilę.
Gdy słońce zachodzi, wracamy do miasteczka. Ciężko nam się jednak rozstać, więc idziemy do albergue, gdzie zatrzymał się Włoch a tam niespodzianka. Jego kolega przygotował risotto, którym wszystkich częstuje. Jest rewelacyjne.
To jednak nie koniec wieczoru. Idziemy jeszcze do klubu, by posłuchać hiszpańskiego zespołu The Beatles Revival. Dla nas jednak przebojem nie są covery zespołu The Beatles, ale rewelacyjny lokalny gin, który oprócz tonika zawiera owoce malin i jeżyn. Koszt jednego to 7 euro, ale warto zaszaleć. Każdy, kto raz go próbuje, nie pije już nic innego. W klubie spotykam znowu Nicki, która się do nas przysiada. Jaki ten świat mały.
Po kilku drinkach wracam do albergue. To był bardzo intensywny dzień, pełen zaskakujących momentów, który pewnie będę pamiętał do końca życia.
Podobał Ci się mój wpis? Dołącz do podróży na Facebooku, Twitterze i Instagramie, aby zawsze być na bieżąco. Zapraszam również do lektury innych wpisów na https://podrozebezosci.pl.