Camino de Santiago (szlak świętego Jakuba) 6 dzień pielgrzymki – Estella – Los Arcos
Tak to już w życiu bywa, jeden dzień jest bardzo udany, a kolejny hmm …
Fuente del vino (Fontanna wina)
Dzień rozpoczynam rozczarowaniem. W odległości pół godziny od albergue liczyłem na spróbowanie lokalnego trunku z tzw „Fontanny wina„ (Fuente del vino). Niestety na miejscu okazało się, że „fontanna” jest pusta.
Szlak biegnie obok siedziby producenta wina Bodegas Irache. Właśnie ten producent na ścianie zamontował dwa krany: jeden z winem, drugi z wodą. Wg informacji, jaką można znaleźć na bramie wejściowej, codziennie od godziny 8 rano jest dostępnych 100 litrów wina. Niestety, o 8.15 nie ma ani kropli wina. Próbuję tylko wodę.
Rekompensuję to sobie, podziwiając z zewnątrz bardzo ładny klasztor usytuowany tuż obok.
Brak wina niestety nie jest największym „problemem”, jaki mi się przytrafia. Podczas szybkiego schodzenia z jednego wzgórza, jeden z moich kijków składa się i skręcam kostkę.
Początkowo mam nadzieję, że nic się nie stało i rozchodzę to. Niestety, kostka zaczyna puchnąć i pojawia się ból. Najgorzej jest, gdy staję na kamienie, a jest ich sporo. Chcąc nie chcąc muszę zwolnić. Od razu do głowy przychodzą mi myśli, „przecież to nie może być koniec”, „ nie chcę, by to był koniec”, „muszę zrealizować swoje marzenie”. Tylko dzięki kijkom mogę iść dalej, bez nich byłoby to niemożliwe.
Czy idąc wolniej Camino, można dostrzec więcej?
Okazuje się, że zdecydowanie tak. Po drodze znowu spotykam Olgę z Chile (poznałem ją wcześniej w Larrosoana) i idziemy razem. Ona również ma problem z chodzeniem, tylko związany z odciskami. Podobnie jak ja idzie, gdyż aktualnie szuka motywacji/pomysłu na przyszłość. Olga jest osobą bardzo otwartą. Nigdy nie przechodzi obok nieznajomej osoby, nie pozdrawiając jej lub zagadując do niej. To dzięki niej poznajemy staruszka, który stoi przy drodze w kolejnym miasteczku. Żali się jej, że coraz mniej osób chce rozmawiać, tylko pędzi przed siebie. Zaprasza nas do swojego domu, gdzie wbija nam w credentiale swoją pieczątkę. Później pokazuje średniowieczny monument, który ktoś odkopał na polu, a on umieścił go w swoim ogrodzie (na jego pieczątce jest właśnie ten monument). Olga dodatkowo otrzymuje kij/laskę pielgrzyma (którą on własnoręcznie zrobił), a wcześniej przechodzi szybki kurs jak jej używać.
Z godziny na godzinę robi się coraz cieplej. Do tego noga, która coraz bardziej dokucza. Powoduje to wszystko, że droga bardzo się ciągnie.
Los Arcos
W końcu jednak dochodzimy do Los Arcos. Tam od wejścia czuć i widać, że jest święto. Na ulicach wystawione są nakryte stoły z dużą ilością jedzenia. Do tego krzesła, ławy i odświętnie ubrani mieszkańcy (białe ubrania z czerwoną opaską lub chustą). Okazuje się, że trafiliśmy na 5-dniowe święto św. Fermina (San Fermin), z czego bardzo się cieszę.
O godzinie 18.00 na ulice zostaje wypuszczonych 6 byków. Odważni mężczyźni (lub ci, którzy nie mają skręconej nogi ;)) tradycyjnie je drażnią i uciekają przed nimi. Szybko jednak zaczyna mnie to nudzić. A gdy jeden z byków się przewraca i uderza głową o wybrukowaną ulicę, robi mi się ich żal.
O 19:00 impreza przenosi się na arenę. Wygląda to jak z amerykańskiego rodeo, brakuje tylko prawdziwych kowbojów. Zamiast nich, co pewien czas na arenę wskakują młodzi mężczyźni i przy głośnym aplauzie mieszkańców „pokazują swoją odwagę”.
Wieczorem siadam na ławce przed albergue, zapisuję wydarzenia z tego dnia. Później, by nie myśleć o nodze, biorę się za naukę angielskiego. Po drugiej stronie ławki siedzi kobieta i widząc moją książkę pyta, jaki to język. Odpowiadam, że polski i tak poznaję Annemiek. Później rozmowa schodzi na inne tematy. Do nas dołączają osoby, z którymi ona pielgrzymuje m.in. Marco, Francesco, Elisa i Paula.
Annemiek jest Holenderką, ale większość swojego życia mieszka w słonecznej Toskanii. Osoby, z którymi idzie, głównie pochodzą z Włoch. Wśród nich jest również Francuska. Wszyscy są bardzo mili i uśmiechnięci. Gdy pytają, czy byłem we Włoszech? Odpowiadam, że na razie tylko w Wenecji, San Remo i na Sycylii. Na wspomnienie Sycylii Marco uśmiecha się szerzej. Okazuje się, że właśnie stamtąd pochodzi, ale aktualnie mieszka w Londynie.
Tę noc spędzam w miejskiej albergue, którą prowadzi belgijskie małżeństwo. Gdy im pokazuję nogę i mówię, co się stało, przydzielają mi dolne łóżko. Do tego kobieta daje mi z lodówki swój termofor, bym przykładał na nogę. Oprócz lodu smaruję ją jeszcze Vortarenem, który mam w swojej apteczce.
Czy uważam ten dzień za udany? Tak. Gdybym nie skręcił nogi, nie spotkałbym Olgi. Nie poznał staruszka (Olga twierdzi, że Coelho o nim pisał — kiedyś muszę to sprawdzić). Dodatkowo nie wiem, czy gdyby nie noga, to czy miałbym okazję poznać i porozmawiać z Annemiek i innymi osobami.
PS. Będąc w Los Arcos, musisz wejść do kościoła Marki Boskiej (Santa María de la Asunción) z XII wieku. Bogato zdobione wnętrze na pewno Ciebie zaskoczy. Mnie zaskoczyło.
Podobał Ci się mój wpis? Dołącz do podróży na Facebooku, Twitterze i Instagramie, aby zawsze być na bieżąco. Zapraszam również do lektury innych wpisów na https://podrozebezosci.pl.