Camino de Santiago (szlak świętego Jakuba) 12 dzień pielgrzymki – Burgos – Hornillos del Camino
Według polskiego przewodnika, w Burgos należy zobaczyć klasztor cysterek Las Huelgas. Nie udało mi się tego dokonać wczoraj, a że usytuowany jest on na wyjściu z miasta, a dodatkowo potrzebowałem się wyspać i powalczyć z gorączką, uznałem, że to zrządzenie losu (na tej drodze często odnoszę takie wrażenie) i zobaczę go dzisiaj.
Klasztor cysterek Las Huelgas w Burgos
Z uwagi na to, że monastyr otwierają dopiero o 10:00, postanowiłem się nie śpieszyć. Przechadzam się wolno po mieście, jem w spokoju śniadanie (w dalszym ciągu są to słodkie i miękkie bułki) i przed 10:00 zjawiam się w klasztorze. Zadziwia mnie jedno, a mianowicie to, aby zostawić plecak w szatni, należy go włożyć do maszyny dobrze znanej z lotnisk, która dokładnie go prześwietla. Nie jest to takie łatwe, gdyż ich maszyna jest mniejsza niż na lotniskach, a ja mam duży plecak. W końcu jakoś go przepycham.
Jeżeli lubisz fotografować, to mam złą wiadomość, w środku klasztoru nie można robić zdjęć (a szkoda). Można jedynie na zewnątrz budynku. Sam klasztor robi mniejsze wrażenie niż katedra w Burgos, ale uważam, że jest wart zobaczenia. Z ciekawszych eksponatów można tu zobaczyć oryginalną chorągiew Proroka, zdobytą od Arabów ponad 800 lat temu, w 1212 roku.
Rozpoczynam właściwą wędrówkę bardzo późno, gdyż dopiero o 11:45. Z uwagi na to, że czuję się już lepiej, a do tego pogoda jest piękna i mam doskonały nastrój, uznaję, że nie będę się spieszył. Idę wolno (jak na mnie) i cieszę się z tego, że jestem, tu gdzie jestem.
Jest upalnie. Idę wciąż w pełnym słońcu, gdyż droga w głównej mierze biegnie wśród ściernisk. Przechodzę obok czegoś na wzór oazy. Postanawiam się zatrzymać i zjeść prowiant. Spotykam tu dwie Węgierki i francuskiego rowerzystę, który podróżuje z ukulele i właśnie prezentuje Węgierkom swoje umiejętności muzyczne. Jak widzisz, różne rzeczy można spotkać na Camino.
Hornillos del Camino
Do Hornillos del Camino docieram po 16:00. Zatrzymuję się w miejskiej albergue, którą opiekuje się Walijczyk. Mieszkał on również w Polsce, w Krakowie. Przez rok był tam nauczycielem angielskiego. Okazuje się, że zostaję przydzielony do pokoju, w którym są już moi znajomi z Włoch.
Dzień kończy się kolejnym miłym muzycznym akcentem. Walijczyk wyciąga gitarę i zaczyna grać i śpiewać na zewnątrz albergue. A to wszystko przy pełni księżyca. Kto nie lubi takich niespodzianek, bo ja lubię?
Podobał Ci się mój wpis? Dołącz do podróży na Facebooku, Twitterze i Instagramie, aby zawsze być na bieżąco. Zapraszam również do lektury innych wpisów na https://podrozebezosci.pl.